Hel po sezonie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Hel” (2015)
Kadr z filmu „Hel” (2015) Źródło: Amondo Films / fot. Paweł Czarkowski
W sekcji Wolny Duch 31. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego znalazł się debiutancki „Hel” w reżyserii Pawła Tarasiewicza i Katarzyny Priwieziencew. Mieszane uczucia, które wzbudził w naszej redakcji, zaowocowały tym oto tekstem.

Michał Kaczoń: „Hel” duetu reżyserskiego Paweł Tarasiewicz oraz Katia Priwieziencew przyciąga uwagę w szczególności świetną stroną wizualną. Wysmakowanymi kadrami, które tworzą szczególny klimat opowieści. Dzięki nim wydaje się ona rozgrywać w pewnym „bezczasie”, w świecie, w którym czas się zatrzymał. Film inspirowany różnymi kultowymi dziełami lat 70. i 80. mami zmysły zabawami formalnymi, nie potrafiąc jednak w pełni zdecydować się na jedną stylistykę, przez co ostatecznie nie porywa w stopniu, w którym powinien. 


Małgorzata Czop: Hel po sezonie niczym nie przypomina barwnej i kolorowej turystycznej przystani. A w oczach reżyserów przywodzi na myśl niebezpieczne „Fargo” i lynchowskie klimaty. I choć opowieść niesie w sobie kryminalny potencjał, to rozpada się na kawałki w zbyt wydumanej formie i przerysowanym aktorstwie. Postaci-figury snują się po szarym wybrzeżu, potęgują pytania o motywacje i zachowania, ale nie dają żadnych odpowiedzi, tworząc wrażenie psychologicznej igraszki.


Dominika Pietraszek: Wszystko i nic – te trzy wyrazy najlepiej opisują istotę „Helu”. Czego my tu nie mamy! Trup młodej kobiety? Jest. Opustoszałe miasteczko? Jest. Typ spod ciemnej gwiazdy, który rzuca do słuchawki zagadkowe hasła i pogróżki? Jest. Klub go-go? Jest, tak samo jak miejscowy dziwak, wrażliwa striptizerka i komendant o małym rozumku. Pojawiające się tu kalki można wymieniać nie krócej niż nazwiska reżyserów, którzy „patronują” temu filmowi – od Davida Lyncha po Roberta Rodrigueza. Czerpanie inspiracji z dobrego kina to nie grzech, chyba że prowadzi wyłącznie do szpanerstwa. Tarasiewicz i Priwieziencew wykorzystują znane już wszystkim chwyty i motywy, by ugotować z nich surrealistyczną zupę gęstą niczym mgła nad miasteczkiem Twin Peaks. Następnie łapią za kocioł i wywracają go do góry dnem. Z „Helu” nic bowiem nie wynika. Otwarte zakończenie, jakkolwiek byśmy go nie interpretowali, sprawia wrażenie kolejnej modnej kliszy – równie stylowej, co przypadkowej.