Najlepsze Filmy 2015

Najlepsze Filmy 2015

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mad Max: Na drodze gniewu / Mad Max: Fury Road (2015)
Mad Max: Na drodze gniewu / Mad Max: Fury Road (2015) Źródło: Warner Bros Pictures
W związku ze zbliżającym się końcem roku, w redakcji Filmu postanowiliśmy przyjrzeć się najlepszym filmom ostatnich dwunastu miesięcy. Ostateczna dziesiątka, przygotowana przez redakcję oraz stałych współpracowników portalu, zawiera filmy, których polska premiera odbyła się w 2015 roku.

Gremium w składzie: Dominika Pietraszek, Małgorzata Czop, Emilia Koronka, Anna Pawluczuk, Bartłomiej Słoma, Arkadiusz Szpak, Jędrzej Dudkiewicz, Michał Nawrocki, Piotr Nowakowski, Tomasz Błoński, Igor Szokalski i Michał Kaczoń wspólnymi siłami zebrało głosy na najlepsze produkcje 2015 roku, a oto wyniki, które otrzymali. Zgadzają się z Waszymi typami?

„Mad Max: Na drodze gniewu”, reż. George Miller

„Nazywam się Max. Mój świat to ogień i krew” – słowa, które otwierają film, przygotowują nas na jazdę bez trzymanki. Rzecz w tym, że George Miller nie sadza widza na rowerowym siodełku, lecz w wagoniku rozpędzonej kolejki górskiej. I choć jej trasa jest nadzwyczaj prosta – fabułę „Mad Maxa” streścić można w kilku punktach – to tempo przejażdżki osiąga nadświetlną prędkość. Co więcej, siedemdziesięcioletni reżyser przez bite dwie godziny nie spuszcza nogi z gazu, co czyni go nie mniej szalonym od jego bohaterów. Szalonym, bo szaleńczo zakochanym w kinie. „Na drodze gniewu” to film od pasjonata, stworzony z sercem, rozmachem i finezją niespotykanymi w blockbusterach. Postapokaliptyczny świat filmu, dopracowany w każdym szczególe i umoczony w absurdzie, nadaje filmowi wyrazisty charakter. O tym, jak bardzo „Mad Max” wyróżnia się na tle innych wysokobudżetowych produkcji, świadczy jego pokaz na festiwalu w Cannes – snobistyczny przemysł filmowy padł przed Millerem na kolana z takim samym impetem, co przeciętni zjadacze popcornu. / Dominika Pietraszek, Wynurzenia z Kinowego Fotela

Czytaj też:
Relacja z Cannes - Dzień 2

Whiplash, reż. Damien Chazelle

Raz na kilkadziesiąt lat w kinie zdarza się filmowa wypowiedź tak dobitna, że trudno z nią polemizować - nawet jeżeli wizja świata, którą próbuje przeforsować, kłóci się z naszymi wartościami. "Whiplash" Damiena Chazelle'a chce nam udowodnić, że każdy, kto pragnie być wielki (zjawiskowy Miles Teller), wcześniej czy później musi zaprzedać duszę diabłu (genialny J.K. Simmons). Argumentacja reżysera jest prosta, ale została wyreżyserowana, zagrana, sfotografowana i zmontowana z takim wyczuciem tempa, że nie pozostawia miejsca na żadne "ale". Film o muzycznej wirtuozerii nakręcony z równie wielką maestrią w posługiwaniu się językiem kina. / Igor Szokalski, Klaps!

Czytaj też:
Odpowiednie Tempo

Marsjanin, reż. Ridley Scott

„Marsjanin” to epickie kino przygody w rytmach disco. Ridley Scott porzucił minorowy ton, pozbył się pouczających rozmów o niebezpieczeństwie panującym w kosmosie na rzecz lekkiego humoru i dystansu do swoich bohaterów. A Mark Watney stał się Robinsonem Crusoe na miarę naszych czasów, kolonizując Marsa dzięki kreatywności i potędze ludzkiego umysłu. Ten film to nie tylko wielkie aktorskie osobowości (fenomenalny Matt Damon), ale klimatyczne zdjęcia w pomarańczowej tonacji i świeża muzyka Harry’ego Gregsona – Williamsa, która, przeplatana hitami Abby, tworzy niezapomniany klimat. Amerykańskie kino nabiera dystansu do swojej kultury i nauki. Nurza się w ironii, a międzynarodowe zaangażowanie nareszcie odbiera Amerykanom wyłączność na genialne rozwiązania. / Małgorzata Czop

Czytaj też:
TIFF '15 - Marsjanin

„W głowie się nie mieści”, reż. Pete Docter

Najnowsza animacja Pixara to nie tylko dojrzała baśń dla widzów w każdym wieku, ale też jedna wielka metafora ludzkiego umysłu i zachodzących w nim procesów. Ubrana w szaty psychologicznej inicjacji, choć tradycyjna, osadzona w kinie „nowszej” przygody opowieść o niebezpiecznej podróży dwójki bohaterów, to przede wszystkim batalia o wewnętrzny spokój i harmonię. W filmie Pete’a Doctera smutek i radość idą w ramię w ramię, a złość bywa równie sympatyczna i pomocna jak strach. Największą wartością jest skomplikowanie naszych emocji – zdaje się brzmieć podsumowanie. Niezwykle mądra, świadoma, ale też bardzo intymna podróż po nas samych. Pixar po raz kolejny udowadnia, że o rzeczach trudnych i zawiłych można mówić w sposób prosty i pozbawiony pretensji. O emocjach poprzez emocje. Kino całym swym sercem. / Bartłomiej Słoma

Czytaj też:
Relacja z Cannes - Dzień 6: Inside Out


Steve Jobs, reż. Danny Boyle

Na pomysł, by film biograficzny rozpisać na trzy sceny wpaść mógł chyba tylko Aaron Sorkin, prawdopodobnie najlepszy scenarzysta Hollywood. To bardziej jego film, niż Danny’ego Boyle’a, któremu jednak również nie można odmówić ciekawych pomysłów inscenizacyjnych (ale lepiej by było, żeby dzieło reżyserował David Fincher). W tych trzech scenach Sorkina nie interesuje jakim Jobs był mówcą, tylko jak zachowywał się za kulisami. I jest to wizerunek zarówno ciekawy, jak i szalenie niejednoznaczny. Świetnie zagrany przez Michaela Fassbendera Jobs potrafi być okrutny, lekceważący, arogancki, a jednocześnie empatyczny i lojalny. „Steve Jobs”, utrzymany w szybkim tempie, z dobrą muzyką, znakomitym aktorstwem i fantastycznymi dialogami, spełnia podstawową zasadę filmu biograficznego. Przybliża nam mit jednostki, jednocześnie pokazując ją od ludzkiej strony. Na dodatek jest to film, który można oglądać wiele razy i za każdym razem znajdzie się w nim coś nowego. Sorkin napisał już scenariusze o życiu Marka Zuckerberga i Steve’a Jobsa. Czas na Billa Gatesa? / Jędrzej Dudkiewicz, Cisza na Planie

Czytaj też:
Nadgryzione Jabłko - recenzja filmu "Steve Jobs"

Sicario, reż. Denis Villeneuve

Teraz to jest kraina wilków - mówi o Ameryce jeden z bohaterów "Sicario". I dreszcz przebiega po plecach kiedy ogląda się tę scenę. Ale cały "Sicario" Denisa Villeneuvea trzyma tak samo w napięciu. Od brutalnego wstępu aż po mroczny finał. To mój ulubiony film 2015 roku, który bez cienia wątpliwości nazywam arcydziełem. Opowieść o idealistycznej agentce FBI, która dołącza do wojny przeciw kartelom narkotykowym to o wiele więcej niż kino sensacyjne. Scenariusz Taylora Sheridana to opowieść o niewinności, cenie jaką się za nią płaci i współczesnym świecie, który toleruje wszystko poza niewinnością. Starcie ideałów i interesów to motyw, który łatwo zepsuć. Ale tutaj wszystko jest wyważone idealnie. Wspaniałe są kreacje Emily Blunt, Josha Brolina i Benicio Del Toro, który mam nadzieję dostanie za swoją rolę wiele nagród. Do tego drapieżna muzyka Jóhanna Jóhannssona, który rok temu zgarnął Oscara za najlepszą muzykę do filmu "Teoria wszystkiego". I oczywiście przepiękne zdjęcia mistrza Rogera Deakinsa. "Sicario" to film gorzki, ale ja mógłbym oglądać go raz za razem. W kinie widziałem go dopiero dwa razy, ale wkrótce pojawi się pięknie wydany Steelbook Blu-Ray, będzie więc okazja ponownie obcować z tym rewelacyjnym filmem. / Michał Nawrocki, SalonFilmowyMN

Czytaj też:
Sicario

„Coś za mną chodzi”, reż. David Robert Mitchell

Najciekawszym horrorem mijającego roku było z całą pewnością "Coś za mną chodzi".  Ten skromny film, będący opowieścią o pewnej klątwie przekazywanej drogą płciową, okazał się być obrazem zaskakującym, inteligentnym i naprawdę strasznym.  Strasznym w najbardziej efektywny i wymagający sposób, bo przerażający tym co niewidoczne, tym co czai się gdzieś w mroku, co widzowie muszą sobie wyobrazić. Filmem, który oprócz interesującej, naprawdę dobrze poprowadzonej historii wyróżniał się również klimatem, mocno osadzonym w atmosferze lat osiemdziesiątych.  Przede wszystkim ze względu na elektroniczną, wpadającą w ucho muzykę, ale również przez miejsce akcji, opustoszałe Detroit, które sprawia wrażenia miejsca, w którym czas dawno się już zatrzymał. Ten amerykański horror wygrywa nad innymi właśnie tą niezwykłą atmosferą, tym wszechogarniającym uczuciem zagrożenia, które wyczuwalne jest w trakcie seansu, ale co ważniejsze, pozostaje z nami już po opuszczeniu sali kinowej, mając wrażenie, że w istocie, coś za nami chodzi. / Tomasz Błoński, reviews.blox.pl

Czytaj też:
Śmierć jako choroba przenoszona drogą płciową

„Pentameron”, reż. Matteo Garrone

Wśród najlepszych filmów wyprodukowanych w minionym roku nie mogło zabraknąć „Pentameronu”. W świecie opanowanym obecnie przez krwiożercze zombie i wilkołaki czy różne inne pixarowskie/disneyowskie pocieszne stworki, mało kto pamięta jeszcze o baśniach. Trudnego zadania przypomnieniach o nich podjął się twórca takich filmów jak „Gomorra” i „Reality”, włoski reżyser Matteo Garrone, który do swego filmu zaangażował takie gwiazdy jak Salma Hayek, Vincent Cassel, Toby Jones i John C. Reilly. Film przedstawia trzy historie pochodzące ze zbioru „Baśń nad baśniami, czyli Festyn Tłuścioszek” Giambattisty Basilego, z którego twórczości czerpali także m.in. bracia Grimm. Morał każdej z baśni jest stosunkowo łatwy do odczytania – mamy tu ostrzeżenia przed nadmierną opiekuńczością (baśń o królowej), egoizmem i wybujałym ego (baśń o królu i pchle), wreszcie przed próżnością i kłamstwami (baśń o dwóch siostrach). Wszystko to zostało okraszone taką ilością fantastyki, erotyzmu, komedii i alegorii, że ogląda się to naprawdę znakomicie. Mało dziś filmów, które stanowią nie tylko ucztę dla oka, ale i dla duszy – „Pentameron” łączy w sobie intrygujące i wciągające historie z baśniowymi zdjęciami, przez co urasta na jeden z najbardziej oryginalnych filmów minionego roku. / Piotr Nowakowski, FILMPlaneta

Czytaj też:
5 powodów, dla których warto obejrzeć „Pentameron”

Amy, reż. Asif Kapadia

Dokument o życiu Amy Winehouse, składający się z prywatnych materiałów archiwalnych z życia aktorki oraz ogólnodostępnych nagrań dotyczących kariery artystki, układa się w intrygującą i przejmującą historię zwyczajnej dziewczyny, która nie mogła poradzić sobie z nieoczekiwaną sławą. „Ja po prostu chcę śpiewać”, mawiała. „Amy” zgłębia inspiracje dla tekstów piosenek, a także analizuje sytuację, w której mogło dojść do tragedii, która nastąpiła 23 lipca 2011 roku. Nie wskazuje winnych, nakreśla jedynie ciężką sytuację, w jakiej przyszło żyć artystce. Intrygujący, emocjonujący obraz. / Michał Kaczoń

Czytaj też:
Relacja z Cannes - Dzień 4: AMY

Birdman, reż. Alejandro Gonzalez Inarritu

„Birdman” to hołd dla Kina i Teatru w jednym. Do tego obraz pełen uwag dotyczących Świata Sztuki, sztuki, krytyki filmowej, jak i zwykłego widza, mającego styczność z kulturą. Wirtuozeria formy, połączona z wyśmienitym aktorstwem, przemyślanym scenariuszem oraz 

Do tego otwarte na interpretację zakończenie oraz rozpędzona, niepokojąca ścieżka dźwiękowa. Czego chcieć więcej? „Birdman” bawi się z widzem w intrygującą grę cytatów i mrugnięć okiem, co sprawia, że obraz zachwyca, wciąga, bawi, a na dodatek każe wytężyć zwoje mózgowe, by w pełni połapać się w zawiłościach fabuły. Film totalny. / Michał Kaczoń

Czytaj też:
Birdman