Obraz, który rozpoczyna się kadrem, w którym oglądamy stojącą na statywie kamerę, a następnie zakładany na obiektyw ekran, w którym odbija się twarz reżyserki, już w następnej scenie pokazuje, jak bohaterka (Laura Benson) rozmawia z młodym chłopakiem, który od razu po wejściu do jej mieszkania, rozbiera się, myje pod prysznicem, a następnie… masturbuje na jej oczach. To jedna z pierwszych eksplorowanych w filmie granic cielesności, voyeryzmu bohaterki oraz tego, co można pokazać na ekranie, ustawiająca całą stylistykę dzieła.
„Touch Me Not” to także film, który jest niezwykle samoświadomy. Nie dość, że wielokrotnie łamie się tu czwartą ścianę, nie tylko przez patrzenie wprost w oko kamery, ale także przez uwagi rzucane przez bohaterów, w stylu „chyba mamy widownię”. Na dodatek już na wczesnym etapie reżyserka mówi wprost do widza, że nie wie właściwie dlaczego robi ten film i dlaczego znalazła się właśnie w tym miejscu - w sypialni swojej bohaterki. Z tego powodu „Touch Me Not” staje się nie tylko podróżą dla widza, ale także podróżą dla samych bohaterów, czy twórców.
Film, pokazując zaskakujące reakcje bohaterów na sytuacje, w których są dotykani przez inne osoby, potrafi wzbudzić w człowieku równie szerokie spektrum różnorodnych emocji, gdy nasze organizmy reagują na to, co dzieje się na ekranie. Film przedziwny, zaskakujący, a jednak taki, który budzi w człowieku nieoczekiwane emocje i zaskakujące reakcje. Nie każde dzieło to potrafi, a to robi to w wyjątkowo specyficzny sposób, odwołując się bezpośrednio do naszej najbardziej intymnej strefy. Będąc w ogromnej mierze czymś na wzór terapii dla bohaterów i dla samej reżyserki, po części staje się też doświadczeniem terapeutycznym dla widza, który zaczyna zastanawiać się nad własnymi reakcjami w podobnych sytuacjach. Nad własnymi granicami, także tego, co może bez wzdrygnięcia oglądać na ekranie, a co jest już nadmiernym przekroczeniem strefy komfortu. Nic więc dziwnego, że seans opuściła spora część publiczności. Warto jednak zauważyć, że z tych, którzy zostali do samego końca, większość przesiedziała także całe napisy końcowe, podczas których do naszych uszu dochodzą szczególne dźwięki oryginalnych kompozycji muzycznych.
Warto też zaznaczyć, że to kolejny film festiwalu, który wprost rozważa kwestię pod tytułem: „pokaż mi jak byłeś kochany, a powiem Ci jak kochasz”. Zdanie to pośrednio bądź bezpośrednio pojawiło się w wielu tegorocznych produkcjach, dając kolejnych argumentów do odwiecznej debaty - geny czy wychowanie, natura vs kultura, zastanawiająca się co ma większy wpływ na to, jakimi się stajemy. „Touch Me Not” podchodzi do tego tematu oraz kwestii „jak być z kimś, nie tracąc samego siebie” w wyjątkowo ciekawy sposób. Przedziwna, ale zdecydowanie warta uwagi rzecz.