Tym, co zdaje się kręcić go najbardziej, to jego wypielęgnowane, stare auto. Kiedy więc pewnego dnia samochód zostanie skradziony, wydaje się, że dotychczasowe życie mężczyzny bezpowrotnie runęło. Próbując odzyskać zgubę, skorzysta z pomocy niespodziewanych osób i otworzy się na kontakty z innymi.
Powracający niczym bumerang jest motyw zapalenia i gaszenia światła z logiem baru, co w pewien sposób przybliża film do krótkich telewizyjnych skeczów, w których dostajemy humorystyczne wstawki. „After-work beer” swoim stylem, typem humoru, umiejętnością lekkiego patrzenia na rzeczywistość oraz ogólną niezobowiązującą aurą przypomina nieco rodzimy „Kebab i Horoskop” Grzegorza Jaroszczuka. Tam również ogrywano absurdalne sytuacje z pełną powagą i bez mrugnięcia okiem, co tylko wzmagało humorystyczny wydźwięk całości. Tutaj jest podobnie.
„After-work beer” to bardzo miłe zaskoczenie. Przyjemna, lekka rzecz. Coś na wzór amerykańskich „feel-good movies”, po którego seansie wychodzi się z uśmiechem na ustach. Niby nic szczególnego, a jednak niezła przyjemnostka.
Ocena: 7=/10
PS. Znalazło się nawet miejsce dla personalnego inside-joke'a z moimi własnymi znajomymi - co najmniej dwa razy we wnętrzach widać figury złotych ananasów, czyli najgłupsze, najbardziej niepotrzebne durnostojki ever. Kiedy kupujesz sobie złotego ananasa jako wystrój wnętrza, to chyba oznacza, że masz już dosłownie wszystko, nie uważacie?:D
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.