Film otwierają zdjęcia z kamery przemysłowej, ukazujące budynki w centrum Oslo, a następnie wybuch jednego z nich (będące powiązanym atakiem zamachowca). Po tym prologu dostajemy właściwą część obrazu, w którym poznajemy Kaję (dobra Andrea Berntzen, w debiutanckiej roli), która już na początku patrzy wprost w oko kamery, mówiąc „Nigdy tego nie zrozumiesz”. Zwrot pada do telefonicznego rozmówcy, ale także do samego widza, unaoczniając zamysł artystyczny stojący za całym obrazem.
Reżyser, podejmując temat zamachów 22 lipca, postawił nie tyle na analizę wydarzeń, czy próbę ich zrozumienia, co na ich rekonstrukcję z perspektywy samych uczestników. Film celowo pomija nazwisko zamachowca i nie odnosi się do przyczyn ataku. Takie zagranie nie tylko pozwala oddać stan niewiedzy samych uczestników, ale także nie odciąga uwagi od ich przeżyć i ich historii. Poppe celowo skupia się bezpośrednio na tym, co działo się na wyspie i jak z trudną sytuacją radzili sobie zwykli ludzie.
Scenariusz powstał w oparciu o prawdziwe opowieści ocalałych. Czas jego trwania - 72 minuty*, kręconych na jednym ciągłym ujęciu, wynika zaś z akcji samych wydarzeń. Atak na Utoyę trwał dokładnie tyle. Zamysł formalny dzieła jest więc wyjątkowo trafiony. Podążając za Kają, której towarzyszymy w każdej scenie, możemy współodczuwać jej ból, cierpienie oraz ogromny strach i niezrozumienie, które towarzyszy jej w każdej chwili.
Niezwykle ciekawa jest praca samej kamery (i operatora Martina Otterbecka). Obraz nakręcony jest nie tylko kamerą z ręki, która podąża za bohaterami, ale w kilku sekwencjach zdaje się być jednym z uczestników zdarzeń. Sęk tkwi w tym, że nigdy nie zostaje uznana za prawdziwą osobę, jest raczej niewidzialnym obserwatorem. To stawia scenę, w której kamera pada na ziemię, a następnie nerwowo się rozgląda, w nowym świetle. Wydaje się, że w całym zamyśle chodziło więc o to, byśmy to my, jako widzowie, poczuli się jak uczestnicy wydarzeń. Praca kamery, włącznie z momentem jej przerażenia i rozglądania się, ma zatem oddawać nasze doświadczenia, ma sprawić, że to my jesteśmy na ekranie wraz z bohaterami. Ten zabieg nie odciąga uwagi od głównej bohaterki (gdyby uznano na ekranie obecność kamery jako oczu bohatera, to on z natury rzeczy byłby główną postacią), a wręcz potęguje bliskość z samą Kają.
Kontekst sposobu kręcenia jest w szczególności warty wynotowania po niedawnych wydarzeniach z Florydy, gdy doszło do zamachu na szkołę. Okazało się, że wielu uczestników filmowało zajście na Snapchacie, rozsyłając je w świat. Kiedyś dzwoniono, pisano SMSy, teraz wysyła się w świat samodzielnie zrobione wideo. Jest to równocześnie przerażające, jak i pokazujące, jak bardzo zmieniła się nasza kultura i jak technologia nie jest nam w stanie pomóc. Równocześnie to zajście zdaje się w pełni wyjaśniać stylistykę „Utoyi”.
Reżyser niezwykle umiejętnie operuje napięciem w swoim filmie. Zapis wydarzeń, mimo chaosu, wydaje się nieprzypadkowy i dobrze poprowadzony, potęgując napięcie z każdą sceną. Najlepszym momentem całego obrazu, jest chwila w której bohaterka (oraz kamera), wychylając się zza węgła ukrycia w którym się znajduje, dostrzega czarną sylwetkę napastnika, który spokojnym krokiem przemierza po wzniesieniu. To moment rodem z horroru, który potrafi prawdziwie zmrozić krew w żyłach. (Także dlatego, ze opanowanie mordercy silnie kontrastuje z chaotycznym, przerażonym biegiem uczestników zdarzeń). To scena, która chyba najlepiej oddaje przerażenie, które musieli odczuwać uczestnicy wydarzeń.
Mimo ważnego tematu i nietuzinkowego sposobu opowiadania, „Utoya 22 lipca” nie ociera się o filmowy absolut. Jakkolwiek to nie zabrzmi w kontekście tematu, film (pozostając jednak narzędziem fabularnym) nadmiernie wytraca tempo w pewnym momencie, za bardzo spuszczając z tonu silnie podkręcanego napięcia, a do opowieści wkrada się fałsz (moment śpiewania piosenki), przez co za bardzo zdajemy sobie sprawę, że mimo wszelkich prób ukrycia, dzieło jest udramatycznioną wersją wydarzeń. (A zwrócenie na to uwagi, niestety, wytrąca z zanurzenia w świecie przedstawionym na ekranie).
Seans obrazu Erika Poppe każe też zastanawiać się nad tym czy oglądanie masakry, bez jej komentowania, czy stawiania w jakimś kontekście, rzeczywiście jest potrzebne? Bo choć „Utoya” wywołuje emocje w trakcie seansu, nie stanowi strawy dla umysłu na długo po napisach końcowych. Choć zostajemy z poczuciem beznadziei, brakuje tu czegoś, co sprawiłoby, że obraz oraz jego temat zapamiętany zostałby na zawsze. Z drugiej strony - może właśnie o to chodziło? W końcu skoro „nigdy tego nie zrozumiesz”, możesz to jedynie odczuć.
* Film trwa w zasadzie 92 minuty, na co składa się prolog w Oslo, napisy końcowe, jak i wstęp historii, zaraz przed atakiem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.