„Wreszcie sobie odpoczniemy. Planowałam to przejście na emeryturę od 35 lat”, mówi w jednej z pierwszych scen Lady Sandra (dobra Imelda Staunton), podczas imprezy świętującej otrzymanie tytułu lorda przez jej męża. Sęk tkwi w tym, że dosłownie chwilę później przyłapuje mężczyznę na zdradzie, przez co grunt dosłownie wymyka się jej spod stóp. Kobieta, stając przed dylematem, który później zostanie zwerbalizowany: „lepiej być damą utrzymanką czy niezależną kobietą?”, postanawia przeprowadzić się do dawno niewidzianej starszej siostry (dobra Celia Imrie). I ułożyć swoje życie na nowo.
Oryginalny tytuł filmu - „Finding your feet”, odnosi się bezpośrednio do tego procesu. Procesu odnajdywania gruntu pod nogami i umiejętności stąpania silnym krokiem nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Reżyser niezwykle umiejętnie portretuje rozterki swoich bohaterów. W nieupiększony sposób dotykając problemów starości i przemijania, wielokrotnie pokazuje, że wiek to jedynie stan umysłu. A tym, co może wyciągnąć nas z każdej sytuacji jest niezachwiany hart ducha i umiejętność odnajdywania dobrych stron nawet w najczarniejszym z czasów.
Obraz reklamowany jest jako „najlepsze feel-good movie tego roku” i rzeczywiście sporo w tym racji. Humor filmu Loncraine’a zasadza się bowiem na podejściu bohaterów do problemów dnia codziennego i podchodzeniu do nich z optymizmem i nadzieją. Tym samym film Loncraine’a zdaje się głosić maksymę, wedle której szczęście możemy odnaleźć we własnej głowie, gdy zaczniemy żyć w zgodzie z samymi sobą. Taka afirmacyjna rola samostanowienia o własnym szczęściu sprawia, że podczas seansu wielokrotnie się uśmiechniemy. Siła oddziaływania obrazu jest zresztą tak duża, że na pokazie w którym uczestniczyłem, seans zakończył się gromką burzą oklasków. Jest bowiem coś pokrzepiającego w oglądaniu ludzi po 60-tce, którzy nawet w obliczu prawdziwych życiowych tragedii, nie tracą chęci do życia i szukania nowych doznań.
Film przyciąga także charakterystyką swoich postaci. Wiele humoru wynika tutaj z charakterologicznego kontrastu między dwiema siostrami, które reprezentują diametralnie odmienne podejście do życia. Jedna jest ułożona, pełna zasad, działająca często podle maksymy: „co ludzie pomyślą?”. Druga zaś jest wolnym duchem, robiącym co chce i kiedy chce, a na niechętne spojrzenia innych, mówi po prostu: „chrzanić ich!”.
Także tytułowe „do zakochania jeden krok” rozgrywa się w ciekawy sposób. Bo choć proces wzajemnego przyciągania się dwójki ludzi zdaje się postępować dokładnie w ten sam sposób, co w czasie ich młodości, do głosu dochodzą także rozsądek i pragmatyzm, które nie tyle, co stoją na przeszkodzie wzajemnemu szczęściu, co reformują je do aktualnych potrzeb.
Wszystkie te elementy razem sprawiają, że z seansu „Do zakochania jeden krok” wychodzimy pokrzepieni i chętni do dalszego działania.
Ocena: 7/10
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.