Guilty Totems, czyli o "Totemie"

Guilty Totems, czyli o "Totemie"

Dodano: 
Guilty Totems, czyli o "Totemie"
Guilty Totems, czyli o "Totemie" Źródło: Kino Świat
Premiera DVD filmu Jakuba Charona jest dobrym pretekstem, aby podjąć się próby analizy jego pełnometrażowego debiutu, jakkolwiek karkołomne byłoby to zadanie. Dodatkowym kontekstem były nominacje do Węży w kategoriach „najgorsza aktorka” i „najgorszy teledysk okołofilmowy”, gdzie pierwsza z powyższych zamieniła się w ten mało chwalebny laur. Zaskakujące było samo to, że skończyło się zaledwie na dwóch nominacjach, mając na względzie, jak zły jest to film nawet nie tyle koncepcyjnie, co warsztatowo.

Należy bowiem stwierdzić kategorycznie, że ten obraz kompletnie „leży” technicznie. Tradycyjne są już utyskiwania na jakość dźwięku w polskim kinie, ale w tym przypadku mamy do czynienia z kompletną katastrofą, która powoduje, że nie słychać trzech/czwartych dialogów. Dodatkowym smaczkiem jest scenariuszowy pomysł, aby jedną z kluczowych postaci uczynić rezydenta serbskiej mafii granego przez autentycznego przedstawiciela nacji z zachodnich Bałkanów, który mówi po polsku tak nieporadnie – bogato inkrustując swoje wypowiedzi wulgaryzmami – że wywołuje tym salwy śmiechu na widowni.

Czarę goryczy dopełnia też fatalny obraz. Realizowanie zdjęć niemal wyłącznie na bliskich planach powoduje, że nie wiadomo, w jakim miejscu znajdują się bohaterowie w danym momencie, a „biegająca” kamera z ręki, mająca chyba w zamierzeniu wpływać na autentyczność dzieła, przyprawia tylko o ból głowy.

Intencją Charona było stworzenie alternatywnej formalnie narracji wobec języka, którym operuje w polskim kinie Patryk Vega. „Totem” (notabene w filmie nie ma eksplikacji tego enigmatycznego tytułu). Prawdopodobnie miało to być coś, co nawiązuje do estetyki wczesnego Nicholasa Winding Refna obecnej w jego trylogii „Pusher”, gdzie chropowata faktura koegzystuje z psychodelicznymi migotliwymi wizjami będącymi rezultatem spożywania twardych narkotyków.

Zresztą fabułę Charona należy czytać łącznie z jego wcześniejszą krótkometrażówką z 2012 r. pod tytułem „Skupienie” opisującą stary jak świat dylemat gangstera, który chce wejść na legalną ścieżkę biznesu, ale okoliczności mu na to nie pozwalają. Sam pomysł, zastosowany w tej etiudzie, aby we wszystkich rolach obsadzić naturszczyków nie jest zły i przy odrobinie szczęścia, bez podpierania się surową offową stylizacją, zdałby egzamin także w „Totemie”.

Paradoksalnie w tym filmie najbardziej korzystnie wypada właśnie osoba spoza świata kina, a mianowicie raper Sobota, który nawet nie tyle gra, a prezentuje się autentycznie. Gorzej wygląda kwestia dialogów wkładanych w usta odtwarzanej przez niego postaci, jak i jego rozmówców. Grają ich zawodowi aktorzy: wspomniana już w tym tekście Małgorzata Krukowska (zagrała skądinąd w niezłym „Helu”) i Karol Bernacki (zobaczymy go niebawem w superprodukcji Bartosza Konopki „Krew Boga”) najwyraźniej nie ma czego grać i biega bez sensu w kadrze, co notabene dowodzi także tego, jak źle zmontowany jest to film, skoro zwłaszcza w finale skonsternowany widz nie jest w stanie pojąć, co zdarzyło się na ekranie.

Mimo wszystkich tych zarzutów oraz problemów somatycznych, seans sprawił mi jakąś przyjemność. Szkoda tylko, że była to jednak atrakcja z gatunku „guilty pleasures”, a nie wynik obcowania z kinem, które nawet nie do końca spełnione, mogłoby być zwiastunem intrygującej drogi twórczej.

Autor: Michał Mielnik

Źródło: FILM.COM.PL