Film jest jednak pierwszym hiszpańskojęzycznym dziełem irańskiego reżysera. Osadzenie opowieści w takich realiach pozwoliło twórcy współpracować z Penelope Cruz, Javierem Bardemem oraz plejadą innych hiszpańskich aktorów, którzy stanowią zresztą najlepszą część całego dzieła, kreując wiarygodne postaci.
Film rozpoczynający się sekwencją, w której oglądamy trybiki kościelnego zegara, odliczające kolejne minuty do pełnej godziny, gdy mechanizm uruchamia kaskadę głośno brzmiących dzwonów, sam powinien mieć elegancję i przejrzystość działania tego typu mechanizmu. A przynajmniej takie rozpoczęcie dzieła zapowiada, że podobna struktura - od drobnych, nieznaczących i miarowo prezentowanych informacji, do głośnego i wyrazistego wybuchu - zadziała w samym dziele.
Niestety, trybiki filmowej maszyny naoliwione zostały jedynie w połowie. „Todos lo saben” wyraźnie dzieli się bowiem na dwie części. Początkowa historia, w której poznajemy przedstawicieli hiszpańskiego rodu, którzy zjechali się do małej miejscowości na ślub jednej z córek, poprowadzona jest żwawo, ciekawie i z interesującym lokalnym kolorytem. Zależności między bohaterami są wyraziste, pełne niedopowiedzeń i podskórnego napięcia. Odczuwamy, że za fasadami poszczególnych postaci kryją się jakieś niewyjaśnione sprawy z przeszłości i ciekawi jesteśmy ich rozwiązania.
W połowie filmu następuje jednak twist fabularny, który nie tylko zmienia nasze postrzeganie oglądanej dotąd historii, ale też proponuje zbyt dużo ostentacyjnych zagrań, w których nadmiernie wprost mówi się o niektórych rzeczach. Dzieło, zamiast ciekawie ogrywać niepewność i podsycać naszą ciekawość, budując przy tym napięcie, zaczyna serwować coraz bardziej konwencjonalne i oczywiste zagrania, które nie pozostawiają nawet cienia wątpliwości, co do tego co i jak się wydarzyło.
Ta dosadność wydaje się zabijać ducha historii, nadmiernie spłycając poruszane w nim tematy. Boli to tym bardziej, że w bardzo łatwy sposób dałoby się opowiedzieć tę historię ciekawiej i pełniej, nieszczególnie wiele w niej zmieniając. Wystarczyłoby wręcz wycięcie jednej sceny i dodanie w jej miejsce innego momentu, pozostawiając resztę obrazu bez zmian. Te drobne machinacje pozwoliłyby zachować niepewność i potrzebę domyślania się widzowi, pozostawiając zakończenie otwartym do interpretacji. Czasami bowiem ciekawsza jest prawda, którą widzimy w półcieniu niż ta prezentowana w pełnym słońcu. Nie wszystko musimy wiedzieć dokładnie od a do z. Co więcej - kiedy musimy się domyślać, dany problem zaprząta naszą głowę. Kiedy coś wiemy, jesteśmy czegoś pewni, możemy działać dalej. Innymi słowy - nie zawsze wszyscy muszą wiedzieć wszystko.
Ocena: 6/10
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.