(Not so) Sweet Country

(Not so) Sweet Country

kadr z filmu "Sweet Country" (2017)
kadr z filmu "Sweet Country" (2017) Źródło: Aurora
Dodano: 
Western, gatunek filmowy w pewnym momencie historii kina zapomniany, od pewnego już dłuższego czasu przeżywa renesans. Należy w tym miejscu wspomnieć o niszowych arthousowych produkcjach, takich jak „Bone Tomahawk” i „Slow West”, ale też o współczesnych neowesternowych trawestacjach konwencji, wśród których można wymienić południowoafrykańskie „Pięć palców dla Marsylii”, czy wręcz nawet oscarowy hit Martina McDonagha „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”.

Akcja australijskiego dzieła Warwicka Thorntona, choć podobnie jak wyżej wspomniany tytuł z RPA, nie rozgrywa się na kontynencie amerykańskim, nie jest zatem kanoniczną egzemplifikacją gatunku, to jednak zawiera wszystkie niezbędne cechy tegoż, a nadto wzbogacony jest o lokalny kontekst historyczny, w którym miejsce czarnoskórych niewolników i Indian zajęli Aborygeni, którzy co prawda w erze kolonizacji kontynentu nie stali się formalnie przedmiotem własności białych osadników, to jednak przez dziesięciolecia byli obiektem rasistowskich zachowań, segregacyjnych praktyk i przymusowej asymilacji. Prawa wyborcze uzyskali dopiero w 1984 r., zaś w 2008 r. premier Australii przeprosił ich za dyskryminację i prześladowania.

Kino uprawiane przez Warwicka Thorntona to kino na wskroś etniczne, co nie powinno zaskakiwać, mając na względzie to, że także ten twórca wywodzi się z jednego z plemion reprezentujących rdzenną ludność Australii. Urodzony w Alice Springs – mieście położonym centralnie pośrodku kontynentu australijskiego, w rejonie, w którym ludność aborygeńska jest proporcjonalnie najliczniejsza, w swojej twórczości podejmuje problematykę wykluczenia swojej grupy etnicznej. Jeden z jego poprzednich obrazów „Samson i Dalila”, który przemknął przez Polskę wyłącznie w obrocie festiwalowym, opisuje perypetie pary młodych bezdomnych Aborygenów we współczesnej Australii i filtruje ich przeżycia przez judeochrześcijańską ikonografię unaocznioną już w samym tytule. „Sweet country”, który to tytuł należy traktować a rebours z wyraźną gorzką ironią, opisuje historię, która zdarzyła się około sto lat temu i wskazuje tym samym na źródła obecnej sytuacji.

Fabuła jest niezmiernie prosta. Aborygen Sam Kelly (w tej roli świetny i oszczędny w środkach wyrazu naturszczyk Hamilton Morris) działając w obronie koniecznej, zabija białego farmera – obrzydliwego rasistę, gwałciciela i moczymordę – po czym ucieka wraz z żoną, zaś za nim rusza pościg kilku mężczyzn reprezentujących rozmaite postawy. Jest wśród nich pracodawca zabójcy – natchniony religijny kaznodzieja z empatią i tolerancją podchodzący do swoich podopiecznych, aczkolwiek z wdrukowanym zawoalowanym protekcjonalizmem wynikającym z chrześcijańskiej misyjności. Członkiem grupy jest także szeryf (policjant), wyczekiwany tęsknie przez zakochaną w nim właścicielkę saloonu, równie szowinistyczny, co ofiara porachunków, ale w decydującym momencie pokazujący przywiązanie do litery prawa i prostych zasad. W pewnym momencie jego zmagania ze ściganym przybierają postać samczego atawistycznego pojedynku różnych wzorców męskości. Wreszcie, ścigającym jest też inny Aborygen, którego konformizm, oportunizm i chęć przypodobania się białym przypomina tytułową figurę z powieści „Chata wuja Toma”.

To obraz oszczędny także w formie. Powolna narracja, przetykana gwałtownymi cięciami montażowymi, pozwala operatorowi na ujmowanie w szerokich planach bezkresnych stepów interioru Terytorium Północnego. To kino spełnione także na poziomie aktorstwa. Wspomniane wyżej postacie grane przez tak wybitnych artyści jak Sam Neill i Bryan Brown są wielowymiarowe i targają nimi rozbieżne uczucia, co aktorzy znakomicie wygrywają. Ostatnia scena, stanowiąca w istocie klamrę i koncentrująca się na przedmiocie, który był przyczyną całej awantury, nadaje temu świetnemu filmowi rangę parabiblijnej przypowieści. Thortnon w umiejętny sposób łączy rozmaite kody kulturowe i konwencje gatunkowe, oferując widzowi dobrze rozpisaną historię, gdzie każdy element zajmuje należne mu w strukturze dzieła miejsce.

Autor: Michał Mielnik

Źródło: FILM.COM.PL