Jest to optyka całkowicie wyzuta z ideologicznego kontekstu, który ograniczałby potencjalne ścieżki interpretacyjne do jakiejś odmiany iberoamerykańskiego feminizmu. Co więcej, twórców nieszczególnie interesuje nawet rys społeczno-polityczny. Protagonistki oczywiście funkcjonują w określonej hierarchii, ale to jest ledwie markowane drobnymi wtrętami. Notabene jest to dość osobliwe potraktowanie tematu mając na względzie, jak palącym problemem jest obecne rozwarstwienie klasowe w tym kraju, w którym znaczna część populacji żyje w favelach pozbawionych elementarnych potrzeb komunalnych. Uwagi te są aktualne także w odniesieniu do obrazu „Loveling” portretującego parę tygodni z życia pewnej przeciętnej brazylijskiej rodziny, która żyje skromnie, a jednak nie jest pozbawiona pewnych aspiracji.
Uwikłanie klasowe, a wręcz stanowe jest sygnalizowane w postaci jednej sceny wskazującej na feudalną wręcz zależność głównej bohaterki od dawnej chlebodawczyni, u której pracowała w charakterze służby. Perspektywa nadchodzących zmian w globalnej gospodarce, a co za tym idzie także społecznej lokalizacji bohaterki oraz wymuszonej mobilności, jest zaś pokazana przez pryzmat jej pracy polegającej na pokątnej naręcznej sprzedaży kołder pochodzących z zakładu należącego do chińskiego przedsiębiorcy, który właśnie sprzedaje swój biznes.
„Loveling” jest jednak przede wszystkim buzującym kolorowymi wakacyjnymi barwami i ogólnie wakacyjną swobodą afabularną opowieścią o potędze macierzyństwa i sile matczynych uczuć do syna opuszczającego rodzinne gniazdo w nadziei na zrobienie w odległych Niemczech kariery w renomowanym klubie piłki ręcznej. Ta więź jest ilustrowana wręcz biologicznym zespoleniem w powracającej jak refren sekwencji, w której matka i syn pływają razem w basenie w paraembioralnym układzie ciał. Irene doznaje zresztą szeregu egipskich plag. Oto bowiem siostra ucieka od nieprzewidywalnego męża i zwala jej się z synem do rozsypującego się dosłownie domu, mąż raczy ją kolejnymi biznesowymi nierealnymi planami, które wymagają zresztą sprzedaży ukochanego domku letniego, zaś budowa nowego lokum wlecze się niemiłosiernie.
Rola strażniczki domowego ogniska chwieje się w posadach, ale film daleki jest kreślenia strzelistych manifestów o feministycznym profilu. To raczej coś na kształt produktu włoskiego neorealizmu o kobiecie znajdującej się na skraju załamania nerwowego.
Pogodna opowieść o potędze rodziny inkrustowana gagowymi wręcz humorystycznymi wrzutkami, jak choćby ta ukazująca gehennę korzystania w domu, z którego zaczynają sukcesywnie ubywać kolejne kluczowe elementy, jak drzwi i ściana nośna.
Ocena: 7/10
Autor: Michał Mielnik
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.