„Płomienie” – Rozpalone umysły

„Płomienie” – Rozpalone umysły

Dodano: 
kadr z filmu "Płomienie" (2018)
kadr z filmu "Płomienie" (2018) Źródło: Aurora Films
Kino koreańskie, w szczególności odnośnie jego gatunkowej odsłony, ostatnio dość często pojawia się w repertuarze polskich kin.

Doczekało się zresztą corocznego przeglądu odbywającego się zawsze w listopadzie w stołecznym kinie Kultura. „Płomienie” są w tym zestawieniu dziełem wyjątkowym i najbardziej bodaj uhonorowanym międzynarodowymi laurami, bo też i nagroda FIPRESCI na festiwalu w Cannes oraz opinie mówiące o tym, że jest to obraz, który w historii tej imprezy zebrał najwyższe laury nie są tylko pustym ornamentem zdobiącym plakaty w towarzystwie szpaleru standardowych pofestiwalowych palemek, ale dostateczną rekomendacją, aby wybrać się na najnowszy obraz Chang – Dong Lee. Ostrzegam jednak, że dla niektórych to doświadczenie może wydawać się nużące, albowiem 2,5-godzinny metraż opowiedziany został przy użyciu niezwykle powolnej narracji. Plakatowe definicje lokujące film w okolicach formuły thrillera też są mocno na wyrost.

W większym stopniu jest to test gatunkowy, jaki reżyser stosuje na widzu sprawdzając jego cierpliwość. „Płomienie” są ekranizacją prozy Haruki Murakami i na tyle, na ile znam twórczość pisarza przefiltrowaną przez jej filmowe ekranizacje, „Płomienie” stanowią symptomatyczną egzemplifikację jego twórczości z ostentacyjnie sztucznymi lirycznymi dialogami wypowiadanymi przez ludzi, którzy w normalnym życiu nie posługiwaliby się takim językiem. Mając na względzie literacki pierwowzór należałoby zresztą skonstatować, iż jest to dzieło autotematyczne i poniekąd wręcz konceptualne, bo kierujące wektor uwagi na snucie opowieści jako takiej orasz rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością i fikcją.

Od pewnego momentu zwodniczo typowa opowieść o młodzieńczej fascynacji introwertycznego Jong Soo swoją koleżanką o aparycji uwodzicielskiej lolity przyobleczona w szaty indie komedii romantycznej, staje się filmem o trudnościach w odróżnieniu tego, co istnieje naprawdę, a tego, co jest wyłącznie wytworem wyobraźni młodego aspirującego pisarza amatorsko podejmującego próby związane z literacką materią.

Reżyser nie ułatwia nam zresztą tego zadania wciąż powoli snując swoją pozornie konwencjonalną formalnie opowieść, która wolna jest od surrealistycznych barokowych wykwitów wyobraźni protagonisty, które jako ilustracje mogłyby być pomocne przy próbach identyfikacji miejsca, w którym znajduje się oglądający to widowisko. Na każdym kroku rozrzucane są rekwizyty, którymi Chang – Dong Lee bałamutnie wodzi widza, nie dając mu w rezultacie żadnej kojącej odpowiedzi.

Czechowską przysłowiową strzelbą niech będzie tu zapalniczka – przedmiot istotny już w kontekście samego tytułu i osobliwej fascynacji jednego z bohaterów podpalaniem szklarni (w literackim pierwowzorze były to stodoły). Raz użyta uruchamia pasmo zdarzeń, co do których nie możemy mieć zresztą pewności, czy wydarzyły się naprawdę tak jak i nie wiemy, czy postacie, które są inspiratorami owych czynności nie są aby przypadkiem wyłącznie wytworem wyobraźni Jong Soo. Jego introspekcyjny wewnętrzny świat, łącznie z niespełnionymi seksualnymi fiksacjami znajdującymi swój upust w masturbacji do fallicznego wizerunku wieży telewizyjnej, przenika się z obiektywnie istniejącą rzeczywistością polityczno – społeczną. Zasadne jest pytanie, na ile ów kontekst determinuje poczynania bohatera znajdującego się też w trudnej sytuacji rodzinnej. Wyborne, inteligentne kino, które samo w sonie jest zabawą w narrację audiowizualną.

Ocena: 8/10

Autor: Michał Mielnik

Źródło: FILM.COM.PL