Borys Szyc nie mógł sobie sprawić lepszego prezentu na 40. urodziny niż udział w filmie Pawła Pawlikowskiego. O wykorzystanej przez reżysera muzyce Mazowsza pisano jako o odkryciu. Szyc nie ma wątpliwości, że z jej powodu „Zimna wojna” jest idealnym filmem na stulecie niepodległości kraju. – To ogromna promocja Polski, jej folkloru i muzyki, w których jest esencja naszego kraju. To jak z muzyką Chopina, która od razu przywołuje w pamięci wierzby płaczące i polskie krajobrazy. Siłą Mazowsza, które z nami grało w filmie, jest ładunek polskości, doceniony przez cały świat – mówił aktor Arturowi Zaborskiemu w Cannes.
Dla Szyca muzyka ma szczególne znaczenie nie tylko dlatego, że sam romansuje ze śpiewaniem. W 2009 roku nagrał debiutancką płytę „Feelin' Good”, rok wcześniej wydał singiel „Choć wieje, pada, grzmi”, a jego wykonanie „Jeszcze raz Vabank” na gali Złotych Kaczek wzbudziło zachwyt publiczności. Jako kilkulatek, gdzieś w połowie lat 80., podczas pierwszej wizyty w Zakopanem w Chacie Zbójnickiej przy Krupówkach usłyszał dziewicze nuty góralskiej muzyki i białego, męskiego śpiewu. – Siedziałem z rozdziawionymi ustami i poczułem, że jestem stąd; że kocham tę muzykę i tych ludzi; że to, co słyszę, zabiera mnie ze sobą. Od tamtej pory mówię, że jestem góralem urodzonym w Łodzi. Odkąd pamiętam, śpiewałem te góralskie szlagiery, a do Akademii Teatralnej w Warszawie dostałem się dzięki wykonaniu „Hej, Janicku, siwy włos” – mówi nam Szyc.
Czytaj też:
Jest już zwiastun „Zimnej wojny”. Wkrótce trafi na ekrany polskich kin
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.