“Genesis 2.0” opiera się na dualizmie opowiadanej historii. Pierwszym wątkiem, kręconym przez soczewki kamery Maxima Arbugaeva, jest wycieczka kilku Jakutów do niemalże bezludnych Wysp Syberyjskich. W skutych lodem równinach kryją się bowiem niezwykle cenne kły mamutów, których wspomniani śmiałkowie poszukują. Uzbrojeni w prowizoryczne narzędzia, wertują zamarznięte tereny, rzucając wszystko na jedną szalę. Wóz albo przewóz - znalezisko i zdobycie małej fortuny, bądź sromotna porażka i jeszcze cięższa sytuacja życiowa.
Mamucie szczątki dają także początek drugiemu wątkowi “Genesis 2.0”. Jest nim naukowy referat dotyczący rozwoju genetyki oraz jej możliwości. Christian Frei odwiedza m.in. zlot studentów w Bostonie, poznaje naukowców z Korei, którzy zajmują się klonowaniem psów oraz przedstawia chińską korporację planującą “digitalizację człowieka”.
Nie sposób nie podkreślić na wstępie, że te dwa wątki są od siebie diametralnie różne - zarówno w wykonaniu, jak i tempie narracji. Arbugaev delektuje się mroźną Syberią, zapewniając widzom przepiękne zdjęcia i melancholijną atmosferę, którą skutecznie przekuwa w narastające napięcie dzięki historii swoich bohaterów. Jest intrygująco stylistycznie i poetycko.
Inaczej sprawy mają się po drugiej stronie globu. Frei podchodzi do swojej wycieczki z chłodnym dystansem - tę część “Genesis 2.0” ogląda się jak program Discovery Channel. Zbyt dużo podaje się tu suchych faktów, skacze do kolejnych miejsc na mapie, a zbyt mało jest tu polemiki z widzem. Frei pragnie jak najwięcej zmieścić w swoim wątku, zaprezentować ogromny potencjał drzemiący w nauce, ale także jej niepokojące konsekwencje. To wszystko dzieje się jednak pospiesznie. W rezultacie, końcowa sekwencja związana z chińską korporacją - chociaż ma niepodważalnie silny wydźwięk - jest pozbawiona połowy swojego potencjału.
Narracyjną rozbieżność spajają dwa elementy - fenomenalna ścieżka Maxa Richetera oraz sama tematyka filmu, zarówno w wątku prowadzonym przez Arbugaeva jak i Freia. Niemiecki kompozytor wykorzystuje cały wachlarz kompozycji, które - szczególnie w syberyjskim wątku - wzbogacają doświadczenie z “Genesis 2.0”. Jego wyjątkowa wrażliwość, znana chociażby z serialu "Porzuceni", wspaniale komponuje się z syberyjską zmarzliną.
Kontekst “Genesis 2.0” odsłania zaś wizję przerażającą, wzbudzającą niepokój i poruszającą wiele aspektów naszego życia. Nie ma mowy o lataniu w przestworzach, czy też wybujałym futuryzmie. Dokumentaliści mówią o tym, co jest perspektywą kilku lat. Ingerowanie w genetykę, leczenie wad genetycznych przed urodzeniem, a nawet dążenie do klonowania człowieka - to odważne sięganie po władzę z dopiskiem “boża”. Mamuty oraz nieudane (póki co) próby przywrócenia ich do życia zderzają się z tematami moralności oraz naturą, jej cyklem i bezwzględnością. I to autentycznie przeraża.
Gdyby oceniać “Genesis 2.0” czysto formalnie i rozliczać reżyserski duet z technicznego aspektu, nie można byłoby przejść obojętnie wobec rozchwianej narracji i ewidentnych momentów, gdy tempo siada. Uchylę się jednak od tego, gdyż “Genesis 2.0” sprowokował mnie do dyskusji. Do zastanowienia się nad tym, czy sam chciałbym być sklonowany w przyszłości. A mając na uwadze, że to nie luźna adaptacja Lema, lecz kwestia czasu, te rozmyślania są znacznie bardziej poruszające. A czyż nie w tym tkwi sztuka filmu, by pobudzać szare komórki do działania?
Ocena 6.5/10
Autor: Kajetan Wyrzykowski
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.