Andrew Scott - „Jeśli będziemy żyli w zgodzie ze sobą, łatwiej będzie nam żyć w zgodzie z innymi”

Andrew Scott - „Jeśli będziemy żyli w zgodzie ze sobą, łatwiej będzie nam żyć w zgodzie z innymi”

Dodano: 
Andrew Scott w trakcie Netia OFF Camera
Andrew Scott w trakcie Netia OFF Camera Źródło: Ewa Ferdynus // Netia Off Camera
Andrew Scott, irlandzki aktor, który znany jest przede wszystkim z wybitnej roli Jima Moriarty’ego w hitowym brytyjskim serialu „Sherlock”, był już przeciwnikiem Bonda, zagrał u Kena Loacha, a obecnie na deskach teatru mierzy się z legendą Hamleta. W „Pięknym draniu” gra nauczyciela, który pomaga swoim uczniom dostrzec to, co sami skrzętnie ukrywali. O pracy z reżyserem Johnem Butlerem, różnicach między teatrem, a kinem, oraz o tym jak to jest pożegnać się z Moriartym, rozmawialiśmy z aktorem podczas tegorocznej edycji Festiwalu Netia OFF Camera.

Michał Kaczoń: „Piękny Drań” to Twoja druga współpraca z Johnem Butlerem, po filmie „The Stag” z 2013 roku. Czym według Ciebie wyróżnia się jego podejście do zawodu na tle innych reżyserów?

Andrew Scott: Myślę, że kluczem do sukcesu Johna jest to, że jest niezwykle ciepłą, sympatyczną osobą. Na dodatek piekielnie zabawną. Jednym z powodów, dla których chciałem wrócić do współpracy z nim było to, że wiedziałem, że będę się świetnie bawić. Zawód reżysera wiąże się z tym, że trzeba być bardzo stanowczym, twardą ręką rozporządzać dużą grupą ludzi i ciągle mówić wszystkim, co mają robić. John jednak świetnie dogaduje się z innymi. Jego podejście sprawia, że każdy członek ekipy czuje się doceniony i zauważony. To niezwykle ważne - w końcu praca nad filmem to praca zbiorowa, której powodzenie zależy od dobrego wkładu każdego z uczestników. Dzięki podejściu Johna, każdy czuje się jak część większej całości i chce pracować dalej. Ma to duże znaczenie, zwłaszcza przy produkcjach niezależnych, gdzie budżety są ciasne i liczy się każda minuta. Ważne jest, aby ludzie z uśmiechem i werwą podchodzili do swojej pracy i rozumieli, że czasami zostanie na planie kilkadziesiąt minut dłużej, może się opłacić.

Oba filmy dotykają tematów męskości oraz tworzenia się więzi między mężczyznami. Dlaczego sądzisz, że ważne jest, by pokazywać te zmieniające się wzorce?

Uważam, że jest to ważne, dlatego, że w dzisiejszych czasach pojęcie seksualności oraz identyfikacji płciowej stało się bardzo płynne. Coraz więcej dowiadujemy się też na temat zdrowia psychicznego i tego, co to oznacza być zdrowym. U podstaw zdrowia leży pełna akceptacja samego siebie.

Głos Johna w tej dyskusji jest szczególny, ze względu na to, jakim jest człowiekiem. Jako homoseksualny mężczyzna, który czuje się komfortowo zarówno ze swoją męskością, jak i kobiecością, jest chodzącym przykładem samoakceptacji. Sądzę, że wiele naszego nieszczęścia wiąże się z tym, że nie akceptujemy sami siebie, bądź części siebie. Jest świetna linijka w „Hamlecie”, nad którym właśnie pracuję: „Rzeczy nie są dobre czy złe same w sobie. Są takie, jakimi się wydają”*. Jeśli więc człowiek w pewien sposób nie dopuszcza do głosu swojej kobiecej, łagodniejszej strony, uważając, że jest to coś, co powinno napawać wstydem, istnieje spora szansa, że będzie nieszczęśliwy. Jeśli jednak zmieni tok myślenia i zaakceptuje to, że jego zachowanie może oscylować na różnych poziomach w spektrum męskości-kobiecości i dopuści do siebie możliwość różnych sposobów zachowania w różnych sytuacjach, wtedy będzie szczęśliwszy. Sądzę, że świat również na tym skorzysta. Jeśli więcej osób będzie żyło w zgodzie z samym sobą, istnieje prawdopodobieństwo, że łatwiej będzie się nam żyło w zgodzie z innymi.

W „Pięknym Draniu” pada zdanie wedle którego „bycie dorosłym to bycie konformistą”. Jak odniósłbyś się do takiego podejścia. Co dla Ciebie oznacza bycie dorosłym?

Wydaje mi się, że bycie prawdziwym dorosłym wiąże się z tym, że jesteś w stanie powiedzieć: „Nie wiem”. Nie boisz się przyznać do niewiedzy, nie boisz się szukać odpowiedzi, eksplorować Dowiadywać się i poszerzać horyzonty. Sądzę, że największą tragedią wielu dorosłych jest właśnie to, że ciągle mówią: „Wiem. Doskonale wszystko wiem. Mam swój dom, samochód, rodzinę. Skończyłem”. W pewien sposób wyłączają się, zamykają na nowe doświadczenia. Myślę, że ludzie często mylą bezpieczeństwo z życiem. A życie jest tak ciekawe właśnie dlatego, że jest nieprzewidywalne, niepewne, nigdy nie wiemy co za chwilę może się zdarzyć. Ja z pewnością mam nadzieję, że jeszcze nie wszystkiego się dowiedziałem. Liczę że kolejne 40 lat przyniesie mi wiele nowych wyzwań i możliwości rozwoju. I że znajdzie się jeszcze wiele okazji, bym mógł powiedzieć: „Nie wiem. Sprawdźmy o co chodzi”.

Jeśli zaś chodzi o wspomniany przez Ciebie cytat to sądzę, że John wrzucił go na początek filmu dla kontrastu z przekazem całego dzieła, które mówi przecież: bądź sobą, wyróżniaj się. Ważnym jest jednak, aby zauważyć różnicę - bądź sobą nie oznacza wcale: bądź samolubny. Tak naprawdę oznacza umiejętność powiedzenia: ja jestem taki, zachowuję się w ten sposób, to są moje racje i cele. Czasami się ze sobą nie zgadzamy, ale nie ma w tym nic złego. Ty jesteś inny, ale równie ważny, co ja. Sądzę, że w tym właśnie tkwi kolejna tragedia dorosłości - że wielokrotnie spotykamy ludzi, także w sferze politycznej, którzy nie są w stanie wejść w dialog z innymi. Stoją raczej na stanowisku: muszę cię zniszczyć aniżeli chcę cię wysłuchać. I tu właśnie zaczyna się większość naszych problemów.

W „Handsome Devil” wcielasz się w nauczyciela, który pomaga otworzyć się swoim uczniom. Czy sam miałeś nauczycieli, którzy wywarli na Tobie większe wrażenie?

Tak. Miałem dwójkę nauczycieli, których uwielbiałem i którzy dostrzegli coś we mnie i pomogli mi w dalszym rozwoju. Bardzo miło ich wspominam. Dodam także, że moja mama i siostra są nauczycielkami, a ojciec pracuje z młodzieżą. Sam również przez parę lat prowadziłem zajęcia teatralne dla najmłodszych. Znam ten świat. Chodziłem do podobnej szkoły (zresztą tak, jak John Butler i Fionn O’Shea, reżyser i główny aktor). Nie była to wprawdzie szkoła z internatem, ale sposób zachowania ludzi oraz wiele mechanizmów, ukazanych na ekranie jest mi znanych z autopsji. Myślę, że to pomogło mi w stworzeniu postaci.

Sądzę, że jednym z wyzwań w byciu nauczycielem, ale także w graniu nauczyciela jest zachowanie balansu między byciem zainteresowanym życiem ucznia, a byciem nadmiernie w nie zaangażowanym. Kiedy dostrzegamy, że dorosły jest zbytnio zamieszany w sprawy swoich podopiecznych, zbyt silnie poszukuje ich uwagi i towarzystwa, zaczynamy zastanawiać się czy nie kryje się za tym jakiś ukryty motyw. Dlatego ważnym było dla mnie, by pokazać, że Dan choć jest zainteresowany tymi uczniami, zna też granice i potrafi je uszanować.

Skoro poruszyliśmy temat „Hamleta”, chciałem zapytać o to w jaki sposób podchodzisz do swoich projektów teatralnych. Jak różni się Twoje podejście do teatru względem tego, jak przygotowujesz się do pracy przy filmie?

Szczerze mówiąc, nie rozróżniam tych światów aż tak bardzo. Film i teatr są moim zdaniem do siebie podobne. Przynajmniej jeśli chodzi o sposób przygotowania. Z mojego doświadczenia wynika, że różnią się tylko proporcje. Teatr jest wyczerpujący, w związku z tym trzeba zadbać o siebie w nieco większym stopniu. Praca w teatrze 8 razy w tygodniu przypomina bowiem wielokrotne uczestnictwo w maratonie. Kiedy musisz nauczyć się półtora tysiąca linijek tekstu, no cóż… musisz je dobrze znać (śmiech). Także większość czasu tak naprawdę przypada na samą naukę tekstu. Tak samo jednak wygląda to przy filmie. Scenariusz to podstawa. Tekst to baza, fundament, na którym można budować cokolwiek innego. Dopiero gdy zapamiętałem i dobrze zrozumiałem swoje kwestie, zaczynam rozumieć kim jest mój bohater.

Czy słyszałeś o plotkach na tematu amerykańskiego remake’u „The Stag”? Co o tym sądzisz? Czy podoba Ci się, że Amerykanie „kradną” pomysły Europejczyków?

Nie jestem przeciwny takim działaniom dla zasady. Sądzę, że wszystko zależy od tego kto i w jaki sposób zabierze się do tego pomysłu. W końcu prawa do remake’u wiążą się z tym, że ktoś kupuje pomysł na daną historię. Później wszystko zależy w zasadzie od sposobu wykonania. Weźmy choćby serial „The Office”. Brytyjski oryginał jest wyśmienity. Jednak wersja amerykańska również jest znakomita. Głównie dlatego, że scenarzystom udało się doskonale zaadaptować produkcję na lokalne warunki. Uwiarygodnić ją wedle reguł tamtego świata, tamtego sposobu postrzegania rzeczywistości. Jestem więc ciekawy jakim filmem będzie remake „The Stag”.

Muszę o to zapytać. Jak to było pożegnać się z rolą Moriarty’ego? Chyba, że to nie był jeszcze ostateczny koniec?

To było wspaniałe przeżycie. Za każdym razem jest to dla mnie zresztą unikatowe doświadczenie. Tak rzadko kręcimy nowe odcinki i zawsze wykorzystujemy postać Moriarty’ego w tak minimalnym stopniu, że możliwość powrotu do tej postaci i spotkania całej ekipy po takiej przerwie, było wyśmienite. Doszliśmy teraz do etapu, na którym wiedzieliśmy, że będziemy żegnać się z tymi bohaterami na dłuższą chwilę. Dobrze więc było wrócić do tej roli. „Sherlock” pomógł nam wszystkim otworzyć wiele drzwi i pozwolił rozwijać różnorodne możliwości. Jestem dumny, że mogłem brać udział w tym przedsięwzięciu i poznać tylu wspaniałych ludzi. Wszyscy się teraz przyjaźnimy, wspieramy swoje projekty, jesteśmy w kontakcie. Większość obsady przyszła zobaczyć sztukę. To była wspaniała przygoda.

PS. *Hamlet, akt II, scena II, ”The thing are neither good nor bad, but thinking makes it so”, w przekładzie Stanisława Barańćzaka

kadr z serialu "Sherlock"