Michał Kaczoń, FILM: Co Twoim zdaniem decyduje o tym, że horror jako gatunek filmowy jest wciąż tak popularny?
Jonathan Hopkins: Sprawa jest bardzo prosta. Ludzie lubią się bać. Lubią się przytulać. Trzymać za ręce. Przeprowadzono badania na ten temat i wyszło, że horror jest równie popularny wśród mężczyzn, jak i kobiet. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że będzie to bardziej męska zabawa, ale popularność gatunku jest równa u obu płci. To dlatego, że chłopcy i dziewczynki lubią bać się razem. Wspólny strach zbliża ich do siebie, pozwala zacieśnić więzi. To dlatego, że strach, który odczuwamy podczas oglądania horrorów, przyspiesza pracę serca, budzi żywe reakcje organizmu, a następnie pozwala odczuć ogromną radość i ulgę z bycia wśród żywych, na nowo cieszyć się życiem.
Nie bez znaczenia jest też to, że dzięki horrorom możemy w bezpiecznych warunkach eksplorować ciemną stronę naszej natury. Każdy z nas posiada bowiem w sobie skrywaną stronę, która grawituje w stronę zła, a dzięki tego typu opowieściom możemy zbadać co kryje się w tej ciemności, zajrzeć w jej głąb i postarać się ją zrozumieć, okiełznać.
Pogłębiając tę kwestię - co jest tak szczególnego w motywie snu, że tak często i chętnie wykorzystywany jest przez filmowców?
Myślę, że tym, co nas tak intryguje w motywie snu jest osnowa tajemnicy, która go otacza. To jedna z ostatnich niezbadanych kwestii naszego życia. Z postępem nauki dowiadujemy się coraz więcej o wszystkich innych kwestiach związanych z naszym funkcjonowaniem, a sen i jego zaburzenia pozostają jednym z nielicznych tematów, w których wciąż chodzimy po omacku, nie wiedząc dużo więcej niż kiedyś.
Mój teść jest anestezjologiem. Można więc uznać, że zna się na temacie snu bardziej niż inni. Ma bardzo analityczny, naukowy umysł, potrafi wyjaśnić wiele zjawisk. Kiedy czasami rozmawiałem z nim na ten temat, nawet on przyznał, że z medycznego punktu widzenia lekarze wciąż nie wiedzą jakie mechanizmy rządzą naszymi snami. Nie jest jasne dlaczego śnimy, o czym śnimy. Wiadomo tylko, że w jakiś sposób nasza osobowość jest odzwierciedlana w snach. Nie wiadomo jednak dlaczego czasami śnimy o rzeczach przyjemnych, a w innych o rzeczach rodem z horroru, nie mówiąc już o snach erotycznych. Myślę, że właśnie dlatego ten temat jest wciąż tak ekscytujący do eksploracji i tak chętnie po niego sięgamy.
Dlaczego właśnie motyw paraliżu nocnego stał się twoim punktem wyjścia do eksploracji tych tematów?
Kiedy mój brat był małym chłopcem, często lunatykował. Chodził po mieszkaniu, z otwartymi oczami, ale nie był sobą. Ba, często wydawało się, że wcale go tam nie ma. Miałem poczucie, że steruje nim jakaś inna siła. Myślałem, że jest opętany. Pamiętam, że zawsze miałem ciarki, gdy to się działo. Kiedy więc zdecydowałem, że chcę nakręcić horror, ten motyw natychmiast pojawił się w mojej głowie. Chciałem zmierzyć się z czymś nieznanym, z czymś, co przerażało mnie jako dziecko. Miałem też poczucie, że to bogaty grunt do eksploracji. Zwłaszcza, że temat snu i różnych jego zaburzeń jest czymś, co jednoczy nas wszystkich. Każdy z nas przecież śni, a wielu z nas miało też epizody lunatykowania, czy paraliżu nocnego. Co ciekawe - ponad 25% populacji cierpi na tę przypadłość, ale niewiele się o tym mówi. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to dobry temat na film fabularny.
Interesująco (i nieco irytująco - myślałem, że mam taki błyskotliwy, unikatowy pomysł (śmiech)) - w ostatnich latach pojawiło się kilka filmów, które eksplorują tę kwestię (m.in “Nightmare” Rodney’go Aschera, czy “Dead Awake” Phillipa Guzmana). Sądzę, że to ciekawe, że różni ludzie w podobnym czasie wpadli na podobny pomysł. Jak gdyby obecny stan świata, jakiś zeigeist, wpływał na nas wszystkich.
W Twoim filmie pojawia się koszmar, w którym bohaterce zaczynają wypadać zęby. Dlaczego zdecydowałeś się go umieścić?
Może dlatego, że miewam ten sam koszmar? No, podobny. W moim śnie zęby kruszą się na drobinki, zamieniają w pył. Tak naprawdę chciałem przede wszystkim umieścić w moim filmie jak najwięcej powszechnych koszmarów. Mimo, że “Slumber” to horror supernaturalny, chciałem go jak najbardziej ugruntować w rzeczywistości, w prawdziwych problemach, aby ludzie oglądając go mogli odnaleźć w nim swoje własne przemyślenia, czy lęki. “Koszmar z Ulicy Wiązów” to świetny film, ale jest też bardzo szalony, bardzo wykoncypowany. Ja chciałem stworzyć coś bliższego życiu. Dlatego zdecydowałem się umieścić w “Slumber” wiele ze znanych, powracających tematów. Takich jak motyw biegnięcia ile sił w nogach, ale nie poruszania się do przodu, czy przestrach przed śmiercią dzieci.
Design potwora. Jak wyglądała praca nad stworzeniem jego wyglądu oraz decyzja o tym, jak i kiedy go pokazać?
Zacznę może od tego, że nie jestem fanem nadmiernego pokazywania potworów w horrorach. Chyba, że to monster-movie, gdzie wszystko kręci się wokół monstrów. W innych wypadkach uważam, że osiągamy lepszy efekt, gdy więcej pozostawiamy wyobraźni. (Zresztą budżet nie pozwalał nam na więcej animacji stwora (śmiech)).
Wybór “Człowieka Cienia” był nieprzypadkowy. Mimo, że w terminologii często pojawia się figura Night Hag, Nochnicy, starszej kobiety o strasznym wyglądzie, od której imienia pochodzi angielskie słowo “nightmare”, równie często ludzie opowiadają o tajemniczym Człowieku Cieniu, który czai się gdzieś na granicy widzialności. Pamiętam, że gdy sam miewałem epizody paraliżu, to właśnie cienie przerażały mnie najbardziej. To, że ktoś zdaje się stać niedaleko mnie, obserwować z ciemności. Zawsze na granicy widzialności, zawsze nieuchwytny. Figura wysokiego, ciemnego stwora, o posturze człowieka, ale będącego jak gdyby zbudowanym z cienia, jest zresztą bardziej przerażająca niż jakiekolwiek zobrazowanie strasznej starszej kobiety. Dlatego też w ten sposób staraliśmy się stworzyć wizerunek potwora.
Czytaj też:
Slumber - już nigdy nie zaśniesz
“Slumber” to Twój debiut fabularny. Jakie było największe wyzwanie w przejściu od kręcenia filmów reklamowych i krótkich metraży do produkcji pełnowymiarowej?
Przede wszystkim presja czasu. Czasy się zmieniły. Teraz oczekuje się od młodych filmowców, aby ukończyli film w ciągu 20-25 dni. Kiedyś były to prawie dwa miesiące. Ta narzucona presja była chyba najbardziej stresująca. Czasami z powodu tych ograniczeń mogliśmy pozwolić sobie tylko na jedno czy dwa ujęcia jakiejś sceny. Z drugiej strony wpłynęło to na jeszcze większe skupienie i kreatywność przy planowaniu całego przedsięwzięcia. Inną kwestią były ograniczenia finansowe oraz rozwiązanie problemu “jak zrobić film za 20 milionów, dysponując jedynie dwoma?” Bardzo zależało mi na tym, aby nasz film miał rozmach i był przeżyciem na dużą skalę. Ogromne znaczenie miały więc zdjęcia i klimat, który zapewniają. Jak każdy filmowiec, nie jestem w pełni zadowolony ze wszystkich elementów w filmie, ale sądzę, że akurat zdjęcia wyjątkowo nam się udały. To zasługa naszej operatorki - Polly Morgan, która doskonale zrozumiała, jaki klimat chciałem stworzyć i dodała dużo od siebie do moich pomysłów, do mojego “look book”, w którym stworzyłem wstępną koncepcję wizualną.
Jak doszło do współpracy z Maggie Q?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, cofnę się trochę w czasie. Praca nad “Slumber” od zalążku do premiery, trwała blisko cztery lata. Wcześniej napisałem sześć filmów, ale nie udało mi się zrealizować żadnego z nich. Kiedy jednak wpadłem na pomysł na horror eksplorujący motyw snu, praca poszła bardzo szybko. Producenci niemal natychmiast zrozumieli potencjał tego pomysłu i w niemal ekspresowym tempie udało nam się zebrać pieniądze na projekt i ukończyć scenariusz. Później jednak bardzo długo szukaliśmy aktorki, która mogłaby zagrać główną rolę.
Koniec końców cieszę się, że tyle to trwało, bo dzięki temu udało nam się obsadzić Maggie, która od samego początku wydała się wyborem idealnym. Na pierwszym spotkaniu opowiedziała mi historię, która pokazała jej niezwykle personalny, bezpośredni kontakt z tematem naszego filmu. Okazało się, że gdy była na studiach, dzieliła mieszkanie z czterema kolegami, którzy wielokrotnie doświadczali paraliżu nocnego w tym samym czasie. Działo się to tak często i było tak przerażające, że aż dwukrotnie wzywali do domu księdza, aby odprawił egzorcyzm. Kiedy więc Maggie dowiedziała się o naszym projekcie, od razu poczuła, że jest to coś, w co chciałaby wejść. Ja natomiast miałem poczucie, że dzięki swoim doświadczeniom, będzie mogła wnieść do roli dużo głębi i przemyśleń.
Jakie są Twoje ulubione horrory?
W dzieciństwie uwielbiałem “Poltergeista” Tobego Hoopera. Ten film zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że mam poczucie, że w pewien sposób stał się moją największą referencją przy tworzeniu “Slumber”. Aby horror i film był udany, musisz poczuć emocjonalną więź z bohaterami. W “Poltergeiście” udaje się to znakomicie. To przede wszystkim film o rodzinie, który niemal natychmiast pozwala wczuć się w sytuację przedstawioną. Nie wiem na ile miał na to wpływ fakt, że obraz wyprodukował Steven Spielberg, ale zawsze miałem poczucie, że jego obecność jest wyczuwalna na ekranie.
Z podobnych powodów uwielbiam wracać do “Egzorcysty” Williama Fredkina. W trakcie przygotowań do kręcenia “Slumber”, obejrzałem zresztą chyba ze sto różnych horrorów, próbując zrozumieć mechanizmy stosowane w tym gatunku. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie także niedawne “Babadook” Jennifer Kent i “It Follows” Davida Roberta Mitchella. To świetne filmy, które niezwykle bawią się klimatem oraz tym, co pokazują, a co jedynie sugerują na ekranie. Były dla mnie ważne także z innego powodu - stanowiły świetne porównanie i przygotowanie dla naszej pracy, posiadając bardzo zbliżony budżet do naszego.